Po przejściu Abel Tasman NP byłam umówiona z Weroniką w Nelson, na wspólne podróżowanie (nie, nie znałyśmy się wcześniej, tak, też jest z Polski). Z Nelson przejechałyśmy stopem do St Arnaud. To miasteczko często stanowi początek przejść w Parku Narodowym Lake Nelson. My tam wpadłyśmy tylko na chwilę, po drodze do Westport, i zrobiłyśmy 2-godzinny spacer w okolicy jeziora Rotoiti. Ja tam jeszcze wrócę wracając na północ, a Weronika ma mniej czsu na wyspie Południowej i raczej nie jest przygotowana na kilkudniowe przejścia po górach.
Spacer w St Arnaud, Lake Nelson NP
Jadąc dalej miałyśmy już uzgodniony nocleg z Couchsurfingu u nauczycielki wychowującej samotnie syna. Ale po dojechaniu do Westport musiałyśmy chwilę poczekać, bo miała być dostępna dopiero od 21.
Gdy wysiadałyśmy z samochodu bardzo sympatycznej starszej pary podróżującej razem po NZ przed biblioteką miejską Westport na ławce siedziała dziewczynka i się nam uważnie przyglądała. Nawet coś żartowałyśmy z Weroniką na jej temat. Ponieważ na zewnątrz było dość chłodno ubrałyśmy się cieplej planując gdzie poczekamy do 9. Gdy się już zebrałyśmy i przechodziłyśmy koło dziewczynki zwróciłam uwagę, na zaczerwienione, podkrążone oczy i to jak siedziała skulona obejmując się rękami. Spytałam czy wszystko jest w porządku… a ponieważ nie zignorowałam negatywnej odpowiedzi stałam się przypadkową opiekunką zastępczą, aż matka będzie dostępna i będzie mogła się zająć Majką (imię dziewczynki tak się wymawiało, pisownia na pewno jest inna).
Majka była ubrana w koszulkę z krótkim rękawkiem i cienkie legginsy, była boso. Chodzenie boso jest dość powszechne w NZ, ale 9-latka zostawiona sama na prawie cały dzień i wieczór, bez przesady… Ubrałam ją w swoją puchówkę, wyglądała na Majce jak płaszczyk, oraz lekkie buty i zabrałyśmy ją ze sobą do supermarketu, żeby tam przeczekać około godziny, a przy okazji zrobić zakupy. Oczywiście okazało się, że dzecko dawno nie jadło więc ja podzieliłam się kanapkami i sokiem, a Weronika bananem.
Około 21 odezwała sie nasza gospodyni, że jest już w domu i możemy przyjść. Ponieważ Majka twierdziła, że ktoś już powinien być w domu oprowadziłyśmy ją po drodze. Niestety dom nadal był pusty, a jedynym sposobem by Majka weszła do domu były otwarte okna. Domy w NZ zazwyczaj są parterowe, a okna są często zostawione otwarte, czasmi nawet drzwi są zostawione niezamknięte. Dziewczynka nie chciała zostać sama, miała przykazane nie być sama w żadnym miejscu, nawet własnym domu, a jednocześnie zostawiona sama w mieście by siedziała i czekała aż matka skończy „ważne spotkanie”.
Weronika akurat kontaktowała się z naszą gospodynią, która jak usłyszała co się dzieje od razu wpakowała syna do samochodu i do nas podjechała. Pracowała w tej samej szkole do której chodziła Majka, wiec wiedziała dokładnie co powinna zrobić. Zabrała Majkę do domu dyrektorki szkoły, która przyjmuje dzieciaki, ktore nie mają gdzie się podziać na noc. Sama nie mogła się bardziej zaopiekować dziewczynką, bo ich rodziny w pokrętny sposób są spokrewnione i mogła by mieć przez to problemy.
My z Weroniką zostałyśmy zaproszone na cotygodniowe zgromadzenie w szkole i nastęnego dnia (w piątek) miałyśmy okazję zobaczyć się jak wygląda szkoła podstawowa w NZ oraz obejrzeć jak przebiega spotkanie wszystkich klas i jak jest podsumowywany mijający tydzień. Wszystko w bardzo swobodnej atmosferze.
Później zostałyśmy zabrane na wycieczkę na Cape Foulwind i koloni fok futrzastych. Był to przyjemny spacer brzegiem po klifach, z kilkoma naprawdę ładnymi widokami oraz zwieńczeniem wycieczki w postaci tarasu widokowego nad skałkami, na których przebywało akurat kilkadziesiąt fok. Niektóre się wygrzewały na skałach, gdy inne bawiły się w wodzie.
Popołudniu zostałyśmy zaproszone na prawdziwe barbeque w stylu Kiwi. Niestety dokładnie tego popołudnia zdarzył się pierwszy opad od mojego przyjazdu, więc obiad został przygotowany w piekarniku, ale nadal był świetny. Z dodatkową atrakcją w postaci ciasta czekoladowego ze świeczkami dla Weroniki, kilka dni wcześniej skończyła 24 lata.