23. NZ_1. Abel Tasman NP – Coast Track i Inland Track

23.02.2017

Późnym popołudniem przeprawiłam się promem na wyspę Południową do miejscowości Picton. Uznałam, że jest za późno by łapać stopa w kierunku Nelson więc znalazłam nocleg oraz zaopatrzyłam się na przejście w zapasy jedzenia i gazu do palnika. Tak niepozornie zaczynała się moja przygoda w Nowej Zelandii na wyspie Południowej. 

Samo Picton to niewielka miejscowość żyjąca z turystów oraz w znacznej mierze z promów, które kursują pomiędzy wyspami. Są 2 firmy obsługujące połaczenie z Wellington do Picton: Interislander oraz Bluebridge. Ten drugi wszedł na rynek kilka lat temu, ale podobno nie ma istotnej różnicy w poziomie usług. Ceny mają zbliżone, czas przeprawy to około 4 godzin. W tym czasie można zjeść posiłek na pokładzie, obejrzeć puszczany film w wyciszonej sali, posiedzieć przy jednym z wielu okien lub przejść się po części udostępnionego pokładu na zewnątrz i dać się z niego zwiać. Dodatkową usługę stanowią prywatne kabiny dostępne na czas przeprawy za dodatkową opłatą.

  
24.02.2017

Z Picton do Totanarui camping

W Picton nie udało mi się kupić karnetu na chaty (Backcountry Hutt pass) wiec do Abel Tasman NP musialam jechać z postojem w innym mieście. Najsensowniejsze wydawało sie Nelson, wiec o to miasto pytałam kierowców.  Dojechałam do Nelson w około 3 godziny, początek z panem z Picton, który kiedyś mieszkał w Nelson, a pozostałą część z kurierką, która jeździ na tej trasie codziennie, było to widać gdy prowadziła.

W Nelson chwila na znalezienie I-site czyli informacji turystycznej, w której była wydzielona część DoC, czyli Department of Conservation, który odpowiada za parki narodowe i chaty oraz szlaki. To u nich zakupiłam przepustkę do chat ważną 6 miesięcy. Pracownik DoC potwierdził coś o czym czytałam wcześniej. W parkach narodowych można się rozbijać jeśli odeszło się o 0.5 km od szlaku. 

Chcąc wydostć się z Nelson przeszłam się kawałek, aż stwierdziłam że lepiej nie będzie, bo właśnie zaczęla sie droga trochę korkować, i niemal od razu zatrzymała się starsza pani w stylu starej hippiski. Potem długi odcinek przejechałam z facetem, który mieszka obecnie w Sztokholmie, a tutaj w Takace ma spory kawałek zalesiotego terenu i twiedzi że przyjeżdża tylko do rodziny. Z nim przejechałam przez „a bit of a hill” wzgórze Takaka – robi wrażenie, przejazd przez górę niesamowity.

W centrum Takaki uznałam, że to dobra pora na rozprostowanie nóg więc przeszłam około kilometra. Potem złapałam stopa z kolejną miłą panią, a potem mój ostatni stop tego dnia, a jednocześnie najdłuższy, z parą (chyba niemców ale nie jestem pewna) w starym kamperwanie. Ponieważ zrobiło się późno uznałam, że zostanę na kempingu do którego dowieźli mnie ludzie, szczególnie, że tu kończy się droga a zaczyna część południowa Abel Tasman Coast Track. 

To jeden z wielkich (wspaniałych) szlaków Nowej Zelandii (Great Walk), ale może mnie nie wyrzucą z samego szlaku jeśli nie będę się rzucać w oczy w nocy bo niestety, zwykłe przepustki do chat nie obejmują chat  przy wielkich szlakach, te należy rezerwować wcześniej, miejsca na namioty również. Ogólnie koszty przejścia jednego z wielkich szlaków są znacznie większe od normalnych szlaków. Szlaki te są znacznie lepiej przygotowane, szerokie ścieżki są dość łatwe do przejścia, większość strumieni przekracza się po mostkach. Stopień trudności tych szlaków jest oceniany jako łatwy/średni. Średni raczej z powodu długości, a nie utrudnień na szlaku.

   

25.02.2017

Z campingu Totaranui ruszyłam około 9, niby byłam świadoma, że za niedługi kawałek czeka mnie przeprawa przez ujście rzeki możliwa tylko w trakcie odpływu, ale pomyślałam, że może uda się obejść ten kawałek, albo przeprawić inaczej wcześniej. Niestety sie nie dało nic wykombinować i na miejscu byłam około 11 -11.30. Sugerowana możliwość przeprawy zaczynała się 2 godz (lub 1.5) przed najniższym pływem (low tide), który miał miec miejsce ok. 15.30. Trochę słabo czekać, minimum 2 godziny w miejscu żerowania muszek piaskowych (sand flies). Opatuliłam się dokładnie, żeby nie dać się pożreć żywcem i się zdrzemnełam. Odbiłam sobię w ten sposób trochę nieprzespanego czasu z winy chrapiącego sąsiada. Gdy zaczęły się pojawiać kolejne osoby na przejście rzeki uznałam, że mogę ten czas wykorzystać trochę produktywniej i przygotowałam sobie ciepły posiłek.

Pierwszy śmiałek wystartował trochę za wcześnie i z brzegu oserwowaliśmy jego zmagania i plecak przenoszony na głowie, dał radę. Ja ruszyłam w drugiej fali i woda w najgłębszym miejscu sięgała bioder, plecak pozostał suchy, spodnie nie. 

Nie lubię robić długich przerw w trakcie wędrówki, zawsze wypadam wtedy z rytmu. Tym razem nie było najgorzej, ale miałam wrażenie, że wcześniej szło mi się dużo lepiej. Mimo to przeszłam około 25 km po drodze oglądając 2 pola namiotowe dla wędrujących szlakiem i szczęśliwie okazało się, że nikt ich raczej nie kontroluje. Pomyślałam więc, że spróbuję zostać na którymś po drodze. 

Gdyby się nie dało zanocować na polu namiotowym mogłabym mieć problem. Oficjalnie w parkach narodowych Nowej Zelandii można spokojnie rozbić namiot na nac jeżeli jest się dalej niż 500 m od szlaku. Taka odległość wydaje się niezbyt duża, szczególnie gdy uzna się, że nikt nie chodzi z miarką, a i tak już po 100 m nas nie widać. W tutejszym buszu nie byłoby nas widać już po 10 metrach, podszyt jest bardzo gęsty i trudny do przejścia. Do tego dochodzi ukształtowanie terenu. Przy tym szlaku właściwie brakuje jakichkolwiek wypłaszczeń, bardzo często idzie się scieżką wciętą w stromy stok. Gdybym musiała nocować poza szlakiem miałabym spory problem. Nawet wzdłuż szlaku brakowało choćby niewielkich polanek czy małych zatoczek. 

Ostatecznie doszłam do Torrent Bay, gdzie było małe pole namiotowe na 10 namiotów. Jedynymi „udogodnieniami” były toalety terenowe i kilka stołów piknikowych. Ale mnie interesowało tylko to, że pole nie było przepełnione jak poprzednie, więc nie było problemu z tym, że zajęlabym czyjeś opłacone miejsce. Swoją drogą to chyba nie chciałabym płacić za miejsce na takim polu namiotowym ponad 40 zł. Może dlatego nawet nie pytałam o dostępne miejsca na wielkim szlaku gdy byłam w punkcie Departamentu Ochrony Przyrody (albo Rezerwatów zależnie od tłumaczenia) czyli w DoC-u.

(Zdjęcia ze szlaku wybrzeża Parku Abel Tasman można obejrzeć również tutaj:Abel Tasman Coast Track, jest ich trochę więcej)

 
  
26.02.2017

Ponieważ do odpływu było daleko, nie mogłam skrócić przejścia do Anchorage. Trzeba było obejść zatokę brzegiem co dodawało do przejścia około 3 km. Nic to. Przy ostatnim strumieniu wpadającym do zatoki była ścieżka prowadząca do Basenu Kleopatry (Cleopatra’s Pool), przeszłam się zobaczyć jak wygląda. Byłoby naprawdę fajne miejsce, ale trafiłam tam chwilę przed trzyosobową grupą młodych niemców (ta stonka jest wszędzie), którzy od razu zaczęli się rozbierać i przygotowywać do zabawy w wodzie… nawet sensownego zdjęcia całości nie zdążyłam zrobić, bo ich tyłków nie chciałam miec na zdjęciach.

Powędrowałam więc spowrotem do szlaku wybrzeża i zostałam na nim jeszce kilka kilometrów po czym skręciłam na szlak wewnętrzny parku Abel Tasman (Inland Track). Tu zaczęło się ostre podejście a ja zaczęłam wymiękać. Zrzucam winę na duchotę panującą wsród drzew, w buszu, oraz na ostre słońce na nielicznych odsłonietych fragmentach. Doszłam do schronu Holyoake na małej polance i mimo dość wczesnej pory uznałam, że dalej nie idę. 

Schron był dość wygodny, chociaż mały, dwuosobowy. Na szerokich ławach były przygotowane materace. Po przeciwnej stonie był stól. Przy schronie był dostęp do wody deszczowej zbieranej do 200 litrowego baniaka, a 15 m od schronu, na polanie, była terenowa toaleta. Jedyne czego zabrakło, i co podniosło by standard do standardowej chaty DoC-u, to brak piecyka lub kominka. W nocy zrobiło się dość zimno gdy całe ciepło dnia zdążyło uciec.

Inland track jest zwykłym szlakiem, więc na większości długości jest „naturalny”, co oznacza, że przez busz jest wytyczona wąska ścieżka z wyrażnym oznakowaniem za pomocą pomarańczowych trójkątów wskazujących kierunek, a podłoże jest pełne korzeni, wykrotów i leżących pniaków. Czasami ma się wrażenie, że częściej się idzie po korzeniach niż po ziemi.

  
27.02.2017

Planując jak będę szła i gdzie zamierzam spać starałam się kończyć trasę w standardowej chacie zamiast w schronie. To oznaczało zdecydowanie dłuszy marsz niż poprzedniego dnia. Ostatecznie wyszło około 6-7 godzin plus przerwy. Z Holyoak’s shelter przeszłam najpierw do Castle Rock Hut, dalej wędrowałam w kierunku Moa Park robiac po drodze krótkie przejście dodatkowe do skałek Porter Rock z odrobiną widoku . Moa Park to teren na wysokości około 100 m n.p.m. tworzący zagłbienie terenu, częsciowo podmokły pozbawiony buszu, a za to porośniety krzewami typu kosówki. Znajduje się tam schron, ale w dużo gorszym stanie niż ten, w którym spałam, więc nie zachęcał do pozostania dłużej. 

Powędrowałam więc dalej grzbietem Evan’s Ridge aż do rozwidlenia szlaku, z którego można było zejść w dolinę rzeki Wainui i do szlaku o tej samej nazwie. Zejscie bardzo strome, ścieżka częściowo przysypana suchymi liścmi, częsciowo zarośnięta. Trzeba było mocno uważać, na szczęscie było dość krótkie, zaledwie pół godziny ostro w dół. Od zejścia w dolinę Wainui do chaty Wainui zostało już tylko 10 minut łatwiejszym szlakiem zakończonym przejściem przez samą rzekę Wainui (dla porównania: wielkość podobna jak Wetlinki w Wetlinie). Sama chata też nie robiła super wrażenia, w środku 4 miejsca na piętrowych pryczach z materacami, 2 stoły, ławka i kominek z otwartym paleniskiem oraz mały baniak z wodą pitną. Do tego 2 puszki z owocami w syropie (nieotwarte) i narzędzia do „zarządzania” chatą: zmiotka, szufla, wiadro, miednica, siekierka (tępa starsznie), piła i stary garnek niemal przepalony ze starą wodą w środku.

Wieczorem miałam atrakcję w pistaci rozpalania ognia. Niestety miałam wrażenie, że całe ciepło, wraz z dymem, ucieka przez komin. Gdy już zdązyłam się położyć ogień oczywiście zacżpzął przygasać. I to na tyle, że miałam problem z ponownym roznieceniem. Gdy zaczął przygasać ponownie dałam za wygraną. W nocy zrobiło się bardzo zimno, podejrzewałam wręcz, że temperatura mogła spaść poniżej zera.


(Zdjęcia ze szlaku wewnętrzego można obejrzeć również tutaj: Abel Tasman Inland Track, też jest ich więcej, niedużo, ale więcej ;) )

   
28.02.2017

Na ten dzień miałam zaplanowane krótkie przejście do drogi Canaan. Około 1,5 godziny w górę rzeki, przeskoczenie przełęczy i krótkie zejście z drugiej strony. Podejście było spokojne, a na przełeczy czekała na mnie niespodzianka. Pierwszy punkt widokowy od dawna. I się zachwyciłam, bo o ile wcześniej wędrowałam po zalesionych górach i pagórach o wysokości do około 1000m n.p.m. (Moa Park) to teraz mogłam zobaczyć nie tylko część tych gór, ale też bardziej odkryte pagórki u ich podnóża. Trochę mi przypominały krajobraz Małych Pienin. Zielone, pofalowane, częsciowo porośnięte lasem, częściowo wykorzystane jako pastwiska dla owiec.

Dalej było zejscie do parkingu na końcu Canaan Road, większość zejścia też prowadziła przez rzadki busz. Na parkingu kilka samochodów, przy jednym rodzinka 4 osobowa zapakowana po dach. Zrobiłam krótką przerwę, obawiałam się, że czeka mnie jeszcze około 7-kilometrowe przejście do głównej drogi. Po chwili było słychać wołanie o pomoc ze strony szlaku prowadzącego do Hardwood Hole (czyli naprawdę głebokiej dziury w ziemi, czy skałach). Na parking wbiegła dziewczyna wołająca pytanie o telefon i kontakt ze służbami ratunkowymi. Na miejscu nie było zasięgu, więc wskoczyła do samochodu i odjechała szukać miejsca z zasięgiem. Ja usłyszałam, tylko, że ktoś upadł. Dziewczyna miała na sobie uprzęż do wspinaczki i kask w ręce. 

Po chwili na parking wszedł facet, gdy się pakował do samochodu zaczepiłam go o podwózkę do głownej drogi. Ostatecznie pojechałam z nim do samego Nelson. On nie wiedział co się stało, ale wcześniej rozmawiał z grupką schodzącą / zjeżdżającą na linach do Hardwood Hole, nawet nagrał kawałek zjazdu dziewczyny, która jak się okazało spadła częściowo. Był w momencie upadku na punkcie widokowym i tylko usłyszał okrzyk radości przechodzący w krzyk przerażenia.

Jadąc drogą dojazdową minęliśmy dziewczynę stojąca w samochodzie na poboczu i rozmawiającą z jakimiś slużbami. Mój kierowca zatrzymał się, chciał się dowiedzieć więcej na temat tego co się stało i dać kontakt do siebie, miał kilka zdjęć i filmik ich grupy. Jadąc dalej minęliśmy się z pierwszym radiowozem. Zatrzymał nas z pytaniem czy wiemy czy coś się stało. Mój kierowca, jako posiadający możliwie istotne informacje został zaproszony do złożenia zeznań na odpowiadającym mu posterunku policji. Dalej przejechaliśmy już bez problemu, i tylko oboje zastanawialiśmy się co będzie z dziewczyną, która spadła. Jedyną informacją na razie było to, że po upadku się nie ruszała. 

Jakikolwiek wypadek w górach Nowej Zelandii może się skończyć tragicznie. W niewielu miejscach jest zasięg żeby zadzwonić po pomoc, a dzwoni się na numer ogólny dla wszystkich służb. Co zazwyczaj oznacza, ze pierwsza reaguje policja wysyłając funkcjonariusza żeby zapoznał się z sytuacją. Nie wiem jak wygląda sama akcja ratunkowa w takiej sytuacji, ale po drodze minęliśmy kolejne dwa radiowozy i po dłuższym czasie wozy straży pożarnej. Czy byli przygotowani do wyciągnięcia człowieka, prawdopodobnie mocno poszkodowanego po upadku z głębokości około 80 metrów? I po jakim czasie pierwsza pomoc do tej dziewczyny dotrze? 

Ja idąc po szlaku wewnętrznym parku Abel Tasman przez prawie 2 dni nie spotkałam innej osoby. Trochę strach ruszać się z domu …a przecież w domu czychają na nas inne niebezpieczeństwa. Strach żyć, strach oddychać.

   
PS. Zdjęcia w większości są na Flickr bo mam problem z ładowaniem ich bezpośrednio, muszę to robić pojedynczo, a wordpress i tak się czasami buntuje.

PS.2. Pierwszy park narodowy zaliczony :)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.