Wspominałam w ostatnim poście, że zostałam z dnia na dzień zaproszona na konferencję AIESEC’u w Kazachstanie, ale nie opowiedziałam całości. Podczas śniadania, tuż po moim przylocie do Ałmaty, w całodobowej restauracji samoobsługowej została wspomniana konferencja, a ponieważ trochę było głupio zostawiać obcokrajowca za którego jest się częściowo odpowiedzialnym już drugiego dnia więc zostałam zaproszona. Zostało wspomniane, że normalnie udział jest płatny 1000 dolarów od osoby (mam wrażenie, ze się przesłyszałam, ale w żaden sposób tego nie sprawdziłam), ale dla mnie postarają się zdobyć zniżkę tak, żebym zapłaciła jak najmniej, bo raczej nie uda się uzyskać darmowego wejścia.
Druga rozmowa na temat mojego udziału w konferencji miała miejsce w domu Vadima (2godziny później) i już pojawiła się opcja darmowego udziału. Trzeci raz, podczas kolacji było już niemal pewne, że moje uczestnictwo będzie bezpłatne. W domu moich gospodarzy dowiedziałam się, że wyjazd jest o 10 spod jednej z uczelni i powinnam spakować się na 5 dni (od wtorku do soboty). Podczas pierwszych dni, gdy niewiele rozumiałam z tego co się działo dookoła, do wszystkiego podchodziłam z nastawieniem „co ma być to będzie” i odgrywałam bardziej rolę obserwatora niż uczestnika wydarzeń. Nawet się nie zastanawiałam jak mam się dostać na miejsce zbiórki. Znając otaczające mnie środowisko pierwszym pytaniem byłoby „jak mogę tam dojechać korzystając z autobusów?”
Ale nie zadałam podobnego pytania, w ogóle o nic nie spytałam, siedziałam tylko kiwając od czasu do czasu głową i udając, że rozumiem więcej po rosyjsku niż w rzeczywistości. Rano wstałam, spakowałam rzeczy i po obfitym śniadaniu byłam gotowa do wyjazdu. (Tym, którzy tak jak ja lubują się w realnych zdarzeniach polecam przeskoczyć kolejne akapity :) ) Aigul zapytała mnie czy jestem gotowa, żeby kierowca mnie zawiózł pod Kimep. Z lekką dozą niepewności (chyba nie chodzi o „prywatnego kierowcę”?) odpowiedziałam na pytanie zgodnie z prawdą i czekałam na rozwój wydarzeń. W drzwiach wyjściowych moją torbę przechwycił mężczyzna, którego przedstawiła z imienia (oczywiście go nie pamiętam) oraz jako „ich kierowcę” i powiedziała, że on mnie zawiezie na miejsce.
Wsiadając do samochodu byłam na tyle mało przytomna, że zarejestrowałam tylko kolor – czarny oraz przyciemnione szyby (nawet nie wiem czy to Toyota, a zaczęłam sprawdzać wszystkie samochody w rodzinie pod tym kątem:). Z trasy też niewiele pamiętam, nic dziwnego, szok się jeszcze pogłębiał. Teraz, trochę mi głupio, że nawet nie próbowałam się odezwać, ale moja zdolność mowy zanika gdy jestem w samochodzie tylko z obcą osobą (taksówkarze, prywatni kierowcy…), szczególnie gdy dzieli nas również język. Dotarłam na miejsce chyba dość szybko i domyśliłam się że to już KIMEP gdy kierowca zatrzymał się wzdłuż zaparkowanych samochodów, a do najbliższych świateł było jeszcze daleko. Bez słowa, wypowiedzianego czy usłyszanego, wysiadłam i chciałam sięgnąć po swoje rzeczy postawione na siedzeniu pasażera, ale byłam za wolna i zostały mi wręczone przez kierowcę. Odchodząc od samochodu mruknęłam coś do mężczyzny, teraz już nie pamiętam czy było to spasiba, thank you czy do widzenia, ale pamiętając swój stan prawdopodobnie odezwałam się po angielsku (wiem, że normalni ludzie pod wpływem emocji mówią w języku ojczystym, ale ja jestem dziwna:).
Przed budynkiem czekała na mnie dziewczyna z AIESECu, której jeszcze nie miałam okazji poznać, ale która słyszała o mnie i widziała moje zdjęcia. Zaczynałam się przyzwyczajać, że każda kolejna osoba mnie „zna” – ze zdjęć i plotek z pierwszego dnia, albo wspomina o zdjęciu mojej półki z książkami, które zrobiłam i przesłałam pod wpływem impulsu jako wizualizację jakieś tezy, a tutaj okazuje się być bardzo poważnie odbierane. Weszłyśmy razem do środka gdzie było może pięć osób, a po 20 minutach i zebraniu reszty grupy złapaliśmy wszystkie bagaże i poszliśmy. Ja dalej tkwiłam w trybie ‚obserwator’ więc ślepo podążałam we wskazanym kierunku.
Doszliśmy na przystanek dwie przecznice dalej i zaczęłam szukać możliwości kupienia jakiegoś napoju bo nie wiedziałam jak długo będziemy jechać ani czy na miejscu będę mogła się zaopatrzyć w płyny (tak naprawdę to nic nie wiedziałam). Widząc Bereke (LCP dla zorientowanych) z Aisulu (chyba:) wchodzące do kiosku obok przystanku uznałam, że jednak jest dość czasu na drobne zakupy i poszłam za nimi. Oczywiście nie mogłam sama poprosić o wodę bo od razu ktoś zaproponował pomoc w zakupie, a ja staram się rozwijać swoje umiejętności interpersonalne co oznacza, że muszę przyjmować niemal każdą zaoferowaną pomoc (szczególnie oferowaną przez mężczyzn). Czy naprawdę to taka nieuprzejmość być samodzielnym (i co gorsza niezależnym). Jeszcze się okazało, że sprzedawczyni nie ma jak wydać z banknotu 1 000 tenge (około 20 zł – serio?!) i 80 tenge za wodę zapłacił za mnie Adlet (albo Tomas – nie jestem pewna:). /Na zdjęciu plastikowe repliki banknotów kazachskich, które dostałam w pakiecie powitalnym, brakuje nominału 500 tg/
Dalej nie miałam żadnych drobnych, ale przynajmniej byłam pewna, że nie umrę z pragnienia. Ale brak niższych nominałów oznaczał, że przejazd autobusem znowu ktoś musiał za mnie opłacić (próbowałam rozmienić moje 1 000 tg, ale nikt nie okazał się pomocny:/). Dotarliśmy „w góry” autobusem numer 5, dość krótka przejażdżka po mieście i stromych podmiejskich ulicach zakończyła się kontrolą biletową naszej grupy. Podobno, w przypadku braku biletu podczas sprawdzania, cena przejazdu skacze z 80 do 1000 tenge.
Z przystanku musieliśmy jeszcze kawałek przejść lokalną uliczką, co oznacza gruntową drogę, strasznie śliską szczególnie dla osób schodzących z bagażami. Mi stan drogi nie przeszkadzał bo do Kazachstanu zabrałam treki zamiast kozaków, ale część dziewczyn miała mało stabilne obcasy więc cała grupa rozciągnęła się mocno na całej trasie. Po drodze można było podziwiać widoki w dwie strony – w dół, zgodnie z kierunkiem marszu, gdzie widać było część Ałmaty przykrytej grubą warstwą smogu, oraz wstecz w kierunku Ałatau Zailjiskiego, pasma Tien-szanu górującego nad największym miastem Kazachstanu.
Mam do napisania kolejny tematyczny wpis – o Ałmacie… Jakieś pytania? Uwagi sugerujące na czym powinnam się skupić? Może uda mi się podciągnąć do niego cały region. Mało prawdopodobne bo przy każdym kolejnym wpisie zaskakuję siebie tym jak długi wychodzi, ten miał być również o całym NatCo, ale się nie udało :). I tak niemal dobiłam do 1000 słów.
PS. Braciszku, uwielbiam Cię za twoje podejscie do zdjęć – znalazłam zdjęcia z Biesów z początku sierpnia na karcie pamięci :)
Jeden komentarz Dodaj własny