Założyłam, to muszę coś napisać. Strasznie pusto wygląda blog bez choćby jednego wpisu, mam teraz sporo czasu, siedzę na lotnisku czekając na drugie połączenie już długo, a jeszcze co najmniej 5,5 godziny. Prawdopodobnie dodam dzisiaj, licząc włącznie z tym, trzy posty – mam trzy strony ręcznych notatek, a jeszcze mi dodatkowy temat przybył po pierwszym locie (całkiem pierwszym:)
Od dłuższego czasu zbierałam się do założenia bloga, w trakcie wyjazdów w ostatnich latach nabrałam zwyczaju robienia notatek, krótkich opisów miejsc i zdarzeń, i myślałam nad zamianą tych chaotycznych treści na regularne wpisy blogowe. Ponieważ ostatnio byłam dodatkowo zachęcana do utworzenia bloga postanowiłam, że powstanie – nawet jeśli nie będę miała o czym pisać. Chociaż sam proces jest banalnie prosty to tkwi w tym haczyk, taki malutki – trzeba mieć wymyślony tytuł bloga. Najwyraźniej nie jestem kreatywna, ta króciutka nazwa wisiała nade mną bardzo długo. Przez brak iskry twórczej wybrałam najprostsze wyjście. Eri Bronk to mój osobisty „pseudonim artystyczny”, kreował się niemal bez mojego udziału poprzez przekształcenia kolejnych nicków, a i tak trwało to kilka lat.
Pierszy etap podróży. Lublin – Lwów
Autobus z Lublina do Lwowa, planowany odjazd 1.00 (w nocy).
Na dworzec autobusowy dotarłam pół minuty przed wyznaczonym czasem (czyli 15,5 min przed odjazdem) i widząc autokar stojący na odpowiednim stanowisku zaczepiłam, stojących w wejściu potencjalnych kierowców, pytaniem:
„Jadą Panowie do Lwowa?” Spodziewałam się prostej, twierdzącej odpowiedzi, ale zostałam zaskoczona odpowiedzią „Pani Urszula? Czekaliśmy na Panią.” – Aha, czyli wcale nie byłam dość wcześnie…
Z pełnym składem, wraz z kierowcami liczącym 8 osób (słownie osiem osób), ruszyliśmy z dworca jeszcze przed czasem. Do granicy było blisko, na granicy było szybko, a na granicy ukraińskiej wzbogaciliśmy się o dodatkową, niespodziewaną pasażerkę. Ukrainka, prawdopodobnie przez brak wystarczających pieniędzy na utrzymanie się w Warszawie, została zawrócona podczas kontroli mimo ważnej wizy i biletu do samej Warszawy. Ruch z Polski był tak mały, że jedyne czekanie oznaczało już odprawę natomiast po przejeździe na Ukrainę kolejka samochodów osobowych miała co najmniej kilka, a prawdopodobnie nawet kilkanaście kilometrów, trudno było mi to dokładnie ocenić. Do Lwowa dotarliśmy o 5 rano (6 czasu lokalnego), a co było dalej napiszę w poście o Lwowie (ze zdjęciami).
PS. Czy to możliwe, że na lotnisku robią przerwę na lunch? Tak od 15, czyli w 40 minut, na przestrzemi obejmującej trzy bramy, naliczyłam tylko sześć osób, ogłoszenia o wejściach na pokłady samolotów też ucichły…