Z góry przepraszam za wszelkie błędy i przeskakiwanie między czasami. Tekst jest wynikiem połączenia notatek z przejazdu w jedną całość, oczywiście całość na bieżąco zmieniana, rozszerzana lub skracana co na pewno spowodowało wielokrotne przejścia pomiędzy używanymi formami. Literówki starałam się poprawiać, ale nie redagowałam całego tekstu.
Do przejazdu stopem do Portugalii podchodziłam bardzo optymistycznie – szczególnie po swoim doświadczeniu z powrotu a Anglii, gdy trasę z Folkestone do Lublina pokonałam w 24 godziny. Ale tym razem musiałam się zmierzyć z rzeczywistością stopowania w innym kierunku niż Polska (i to z Anglii) i zajęło to znacznie więcej czasu niż przewidywałam
Ale zacznijmy od początku… Startuję z Wrocławia dość późno, Piotrek mnie wywozi na pierwszą stacje na autostradzie w kierunku Niemiec i zaczynam zaczepiać ludzi. Stacja jest nieduża, ale kręci się sporo samochodów i już po chwili mam podwózkę na wysokość Legnicy. Podwozi mnie chłopak rok młodszy ode mnie, który zaczyna się wkręcać w rodzinny biznes, i opowiadał, że gdy raz próbował podróżować na stopa z kolega to wyjazd z Krakowa zakończyli już w Katowicach, poddali się. Często po fakcie krytykuje się za łapanie nawet krótkich stopów, zazwyczaj nie wychodzi to najlepiej. Tym razem tez trafiam gorzej niż bym chciała – kolejna stacja jest jeszcze mniejsza, a ruch jest minimalny. W dodatku obsługa prowadzona jest z dwóch stron co utrudnia zaczepianie kierowców
Gdy się w końcu udało złapać stopa, wiedziałam, ze będzie to kolejny krotki przejazd, ale liczyłam na lepsze miejsce. W sumie to nie było wiele lepsze, parking z toaletami, kilka osobówek i ze 2 tiry oraz pani sprzedająca jagody tuz obok znaku zakazu handlu. Dotarłam tam w pewnym sensie kosztem mojego kierowcy, który minął zjazd dla mnie przed swoim rozjazdem i w rezultacie wywiózł mnie dalej niż planował Mimo, ze miejsce nie sprawiało wrażenia łatwego do złapania czegokolwiek, to udało mi się od razu pojechać, w ciężarowce.. A później tez bez przerwy udało mi się przesiąść do kolejnego tira jadącego do Włoch, czyli tak jak potrzebowałam na Norymbergę Niestety tu się skończyły moje chwile szczęścia, bo gdy gość stawał na nocny postój próbował znaleźć kogoś, żeby zabrał mnie dalej, ale na radiu było już cicho. Z nim i tak nie mogłam jechać dalej, bo dalej leciał 9 na południe, a ja chce odbić bardziej w kierunku Francji – na 6.
Stanęliśmy na parkingu i kierowca mi zaproponował, ze jak nikogo nie znajdę to mogę się przespać na górnym łóżku w kabinie. Pochodziłam trochę, próbowałam pytać, ale większość kabin była dokładnie zasłonięta, jeden gość jeszcze dodatkowo krzyknął na radio, że jest dziewczyna do zabrania na Francję, Hiszpanie, ale znowu nikt się nie chciał odezwać Trudno, wróciłam do “swojego” kierowcy, obejrzałam u niego film (Kochaj i tańcz :D), załapałam się na spaghetti domowej roboty jego żony i poszliśmy spać.
Jedynym problemem w tym układzie był fakt, ze on ruszał dalej ok. 3.20. I o tej porze zaczęłam się kręcić po parkingu, szukając dalszej podwózki Przy okazji odkryłam, ze 2 osoby spały na stolach w śpiworach, jak się okazało Polacy, a obok w samochodzie spala 3 osoba. O tej porze jeszcze nic się nie działo na parkingu. Powoli, nieliczni kierowcy zaczynali się wynurzać z kabin, ale Ci, z którymi pogadałam, kierowali się na Włochy Zrobiłam sobie tez plakietkę z “6”, na która chciałam przeskoczyć – w ten sposób wystarczyło pokazać j kierowcom, którzy nie chcieli gadać lub nie wychodzili z kabin. Dopiero po 2 godzinach, gdy zaczynało mi się robić zimno jeden z Polaków, powiedział, ze jedzie na Szwajcarię i możne mnie zabrać za 15 min jak skończy pauzę Poczęstował mnie na starcie herbatą, czy raczej wrzątkiem (bo herbata była moja) i po chwili pojechaliśmy.
Ten kierowca był naprawdę ciekawym rozmówcą i bardzo szybko zleciał nam czas do jego kolejnego postoju po 4,5 h. Podczas jazdy parę razy próbował mnie przekazać dalej, ale okazało się, ze nawet w korku, czyli z dużą ilością słuchaczy nikt się nie odzywał w kierunku Francji. Padało tylko, ze mogą zabrać w druga stronę, do kraju, albo dalej na Szwajcarię W końcu na postoju nawet ja próbowałam wywołać jakaś reakcje, tym razem z totalnie zerowym odzewem. W sumie to już rozważałam dalszy przejazd z tym kierowca i potem pojechanie południem przez Francję i Hiszpanie, a nie jak do tej pory przejazd do Bordeaux i dalej przez Hiszpanie.
Kierowca zaczął odgrzewać gołąbki dla nas, kierowca busika obok podszedł się przywitać – on stał tu dłużej na pusto i nie wiedział gdzie i kiedy pojedzie dalej. Innego tez zaczepiłam i tez stał na pusto. Obok stal jeszcze Litwin i po chwili okazało się, ze za 2 minuty rusza w kierunku Lyonu. Super. “Mój” kierowca namówił go żeby poczekał jeszcze chwile żebym chociaż trochę zjadła i po chwili, z pełnym żołądkiem pojechałam dalej. To było chyba najcichsze 4,5 godziny przesiedziane z druga osoba tuż obok w moim życiu. Przez cala drogę wymieniliśmy tylko po jednym zdaniu. Zapytał się czy palę papierosy, zaprzeczyłam. I gdy zjeżdżał na postój uznałam, że nie będę jechać z nim dalej tylko poszukam kogoś jadącego bardziej w kierunku Bordeaux.
Na parkingu spotkałam 2 Czechow, którzy stopowali już 3 dni i twierdzili, ze łapią 1 stopa na dzień i nie bardzo mi wierzyli, że udało mi się dojechać tam z Wrocławia w 1,5 dnia. Chwila przerwy i rozmowy, i uznałam, że mogę szukać dalej. Zostawiłam przy nich plecak i podreptałam do najbliższych ciężarówek. Akurat pierwsza, którą zauważyłam miała napis “Portugal” na naczepie. Kierowca był całkiem miły, gdy tylko zorientował się, że poza jednym zdaniem “zaczepiającym” nie mówię po portugalsku płynnie przeszedł na angielski. Niestety czego nie zauważyłam wcześniej był na czerwonych blachach, co oznacza, że jedzie z ładunkiem specjalnym / niebezpiecznym i nie możne mieć żadnego pasażera. Skierował mnie do sąsiada, który totalnie mnie olał. Więc ten pierwszy wyszedł z nim pogadać, ale nic z tego nie wyszło :D.
Podreptałam na parking obok, na którym stało więcej ciężarówek i po kolei podchodziłam i pytałam. Już niektórzy sami czekali z uśmiechem aż do nich podejdę. W końcu jeden chłopaczek, który chyba nie był dużo starszy ode mnie, mnie zgarnął. Miał jeszcze chwile do odjazdu wiec spokojnie zabrałam swoje rzeczy, pogadałam chwile z Czechami oraz z tym Portugalczykiem i poszłam się zaprzyjaźniać z kolejnym kierowcą.
Dowiedziałam się też, że w ten weekend we Francji jest zakaz poruszania się ciężarówek do drogach w ciągu dnia: w sobotę od 7 do 19, a w niedziele od północy do 22. Miałam nadzieje, że uda mi się przejechać jeszcze trochę dzisiaj przez Francję, a najlepiej całą (mało realne), żeby jak najmniej musieć polegać na osobówkach. Przejechałam z tym chłopakiem do Clermont Ferrand i niestety tam utknęłam. Wieczorem nie mogłam już nikogo znaleźć chociaż chodziłam najpierw od ciężarówki do ciężarówki pytając po polsku, hiszpansko-portugalsku, w ogólno słowiańskim i angielskim, a później stojąc przed drzwiami do stacji benzynowej i tez pytając wszystkich po kolei moim przeraźliwie zardzewiałym francuskim (a miałam przygotować sobie rozmówki autostopowe na wyjazd).
Gdy zaczęło robić się ciemno zrezygnowałam i poszłam szukać miejsca na namiot. Znalazłam fajnie osłonięte miejsce, które nad ranem okazało się być korytarzem dla całkiem silnego wiatru. Rano szukam dalej, ale ponieważ ciężarówki pauzują nawet nie nie zachodzę na ich parking. Później dowiedziałam się, że był to błąd. Jeden busiarz jechał rano w kierunku Hiszpanii, ale niestety go przegapiłam. Kręcę się po całej stacji, obiekt jest naprawdę ogromny i jest masę samochodów. Pytam ludzi przed stacja benzynowa, wystawiam tabliczki “Hiszpania”, “Portugalia” i dostaje najwyżej uśmiech, częściej spore zdziwienie, o co chodzi, i że daleko jadę itd. Po południu moja motywacja już nie istnieje, czy naprawdę nie uda mi się wydostać z tego miejsca zanim ciężarówki ruszą?
W końcu, gdy mam już całkiem dość, odszukuje swojego dotychczasowego kierowcę i trochę z nim rozmawiam. Przynajmniej po polsku. Od niego słyszę o tym kierowcy busika co stal tu, obok, przez noc. W końcu zbieram się do pytania znowu, spotykam tez innego autostopowicza, ale nie dogadujemy się, chyba jest Francuzem, nie bardzo mówi po angielsku. Widząc jak łatwo zaczepia ludzi moja motywacja znowu spada.
Ostatecznie stojąc przed stacja i plącząc się po francusku jeden gość stwierdził, że tak, jedzie w kierunku Bordeaux. Okazało się, że to też kierowca ciężarówki i rusza dopiero za 2 godziny (bylo ok. 17) gdy skończy się zakaz. Co miałam robić, stać dalej i zaczepiać ludzi? Podjechałam z nim do Perigueux. Tam jeszcze przez chwile próbowałam złapać coś dalej, ale bylo już po 22 i nie bardzo chciałam ryzykować.
Ale za to wzięłam prysznic – na poprzedniej stacji nie mogłam go znaleźć. I ludzie byli jacyś milsi, może dlatego, ze stacja była mniejsza i bylo dość późno? Dostałam tez kanapki i 2 ciasteczka od starszej pary oraz czekoladowy rożek od chłopaka, który podróżował z rodzina. Niestety jechali w inna stronę. W końcu uznałam, że nie ma co się kręcić i trzeba założyć gdzieś nocleg. Obeszłam stację dookoła, ale żadnego miejsca na namiot nie bylo. Chyba, że przy samym budynku stacji… Wiec zdecydowałam się zapytać sprzedawcy na stacji czy mogę się rozłożyć gdzieś w środku. I nawet się dogadałam po francusku, że bez problemu mogę się przespać w kafeterii. Tam akurat bylo trochę odgrodzonego miejsca, zasłoniętego kącikiem dla dzieci, które w nocy bylo idealnie ciche. Nawet rano dopiero gdy wstałam i się pokazałam ludzie siedzący obok się zorientowali, że ktoś tam był.
Jest już niedziela, około 7 rano i zaczynam 4 dzień w podroży. Po świetnej nocy znowu mam energie do działania. Zaczynam od pytania ludzi wchodzących od strony stacji benzynowej. Ruch jest niewielki, ale pare samochodów się wymienia przed stacja. Niestety tu nie mam szczęścia. Ponieważ z drugiej strony budynku jest większy parking, przechodzę tam i już po chwili trafia się Francuzka jadąca na wakacje do swojego domu letniskowego w Kraju Basków. Potrzebowała kogoś, kto by ją budził w trakcie jazdy :).
Mam zaprogramowaną taką funkcje, ale tylko po polsku lub angielsku. Tym razem wyszło naprawdę dobrze, bo kobieta znała angielski bardzo dobrze. W przeszłości sporo podróżowała, a teraz stara się przekonać swoich synów, ze warto znać również ten język, a nie tylko francuski. Razem przejeżdżamy przez centrum Bordeaux (przez pomyłkę) i rozstajemy się przed zjazdem na Dax. Tam robię krotka przerwę i po chwili zaczynam pytać ludzi. Jest kiepsko, znowu duże rodziny i samochody wypchane po dach.
W końcu rezygnuje z tej formy komunikacji i przechodzę bliżej wyjazdu ze stacji i podnoszę tabliczkę “Portugal”. Pierwszy samochód i od razu trafienie do San Sebastian. Tym razem Hiszpanka w moim wieku wraca do domu do Madrytu, ale ponieważ zahacza o San Sebastian to tam mnie może zabrać. Podobno w Hiszpanii jest zakaz zabierania autostopowiczów, ale większość osób się tym raczej nie przejmuje. Więc chociaż mam wybór, czy chce zostać na ostatniej stacji we Francji czy na pierwszej (chyba pierwszej) w Hiszpanii, jadę z nią tak daleko jak się da.
Przyznaję, że nie wierzyłam, że uda mi się dojechać jeszcze tego dnia do Portugalii. Było chwilę po południu i miałam cala Hiszpanie do przejechania. Dziewczyna, która mnie tu przywiozła na pożegnanie stwierdziła, że jeszcze dziś dojadę na miejsce. Marne szanse…
I znowu od początku…. Pytanie ludzi kręcenie się po stacji. Teraz jest technicznie trudniej bo mieszanka języków jest większa. Już czasami sama od razu zaczynam po angielsku, żeby nie plątać się między moim niemal nieistniejącym hiszpańskim, a francuskim, który zdążył się już prawie obudzić. Tutaj tez mi pytanie ludzi nie wychodzi. Znowu decyduje się podnieść tabliczkę i z podobnie dobrym rezultatem.
Po dosłownie chwili stania zabrał mnie Portugalczyk, który wracał z Francji do Porto i liczył jak wcześniej Francuzka na rozmówcę na trasie. Było trudno, ale powoli zaczęłam się rozkręcać. Szczególnie w momentach gdy wydawał się być bardziej znużony jazda i zasypiający. Na trasie robił krótkie postoje na kawę, upał był straszny i człowiek zwyczajnie nie miał sił na nic. A ostatecznie, po przejechaniu całej Hiszpanii, zawiózł mnie aż na dworzec autobusowy w Guardzie, bo w którymś momencie stwierdziłam, że chcę pojechać do Castelo Branco i uznał, ze pojadę autobusem :D
W sumie, skoro już tam byłam, to tak zrobiłam…
I jednak udało mi się dojechać do niedzieli do Portugalii :D